Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /libraries/cms/application/cms.php on line 471

Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /libraries/joomla/updater/updater.php on line 278
Pisanie dla dzieci to zaszczyt - Bibliotekarz Lubuski

Pisanie dla dzieci to zaszczyt

Z Roksaną Jędrzejewską-Wróbel, autorką książek dla dzieci, rozmawia Elżbieta Wozowczyk-Leszko.

Jako autorka książek dla dzieci sięga Pani po tematy trudne, często kontrowersyjne, dotykające skomplikowanego świata uczuć i emocji. Jednocześnie subtelna narracja, poczucie humoru i bliskie dzieciom postaci sprawiają, że w świecie bohaterów Pani książek czujemy się bezpiecznie. Są też opowieści budzące sporo emocji.
  
Jeśli tak jest, to bardzo się cieszę! Co do emocji, to na pewno budzi je historia O słodkiej królewnie i pięknym księciu wydana przez Media Rodzina. Pisano, że jest to książka o rozwodzie. Brakuje takich książek, więc dobrze, że moja może być pomocna w tej sprawie, ale pisząc ją, nie miałam takiej intencji. Chciałam po prostu napisać książkę o związkach, o miłości, a więc i o rozstaniach. Jest to historia krótka i przewrotna, powstała też jakby „na opak”, ponieważ najpierw były ilustracje. MRoksana Jędzejewska-Wróbeloja przyjaciółka, Agnieszka Żelewska, narysowała pięć obrazów i poprosiła mnie, żebym napisała do nich tekst. Układałam je w nieskończonych konfiguracjach, aż w końcu powstała taka, a nie inna opowieść. Królewna i książę żyją szczęśliwie do momentu, kiedy nadchodzi kryzys. Kryzys jak to kryzys, wpada zazwyczaj niespodziewanie i nagle okazuje się, że puchate skrzydła miłości zostały wydziobane przez wątpliwości. A nasi bohaterowie nagle zaryli głowami w ziemię. No i tu pojawia się zasadnicze pytanie: „Co dalej?”. I na to pytanie dzieci próbują znaleźć odpowiedź, czytając. Tak jak ja, jako autorka, próbowałam, pisząc. Bo najciekawsza w tej historii o księciu, który wcale nie był taki piękny, i królewnie, która wcale nie była słodka, jest uczciwość. Kiedy doszłam do zakończenia, nie miałam pomysłu. Żyli długo i szczęśliwie? Nijak nie pasowało do dwójki rozgoryczonych bohaterów, wylewających łzy i żale pod uschniętym Drzewem Wspomnień. Dzieci są mądre, nie można ich okłamywać, bo doskonale widzą, co się dzieje. Ludzie żyją dziś często szczęśliwie, choć niekoniecznie długo albo długo i nieszczęśliwie, albo nie wiadomo jak. No i utknęłam. Potem napisałam trzy zakończenia – do wyboru. Jest jeszcze czwarte: zakończenie – pytanie: „A może było jeszcze inaczej?”, otwierające pole do wyobraźni dziecka. Zależało mi na tym, żeby pokazać, że nie istnieje nic takiego jak jedno dobre zakończenie dla wszystkich, radosna „urniłowka”, wesoły oberek. Przecież tzw. szczęśliwe zakończenie to nic innego jak konsekwencje pewnych wyborów. A każdy jest inny i dokonuje innych wyborów. I dobrze, bo szczęście też dla każdego znaczy coś innego. Prowadzę warsztaty na podstawie tej książki i dzieci mają naprawdę kapitalne pomysły na zakończenie historii. Niezależnie od wieku, doskonale chwytają, o co chodzi. Książka O słodkiej królewnie i pięknym księciu to historia o komunikacji, o potrzebie spotkania, o rozmowie i o miłości, która jest czymś najpiękniejszym i najważniejszym w życiu, ale usycha bez pielęgnacji. Tak jak kwiaty.

Myślę, że we współczesnej literaturze dla dzieci nie chodzi już o „i żyli długo i szczęśliwie”. Wielu autorów porusza problemy, z którymi dzieci spotykają się na co dzień i nie potrafią sobie z nimi poradzić, typu: rozwód rodziców, śmierć najbliższych, wypadek, choroba. Czy to jest znak czasu współczesnej literatury dla dzieci?

Myślę, że dzisiaj dzieciom jest trudniej niż kiedykolwiek. A im jest trudniej, tym bardziej literatura dla dzieci powinna być uczciwa. Powinna pokazywać to, co jest – radości i problemy. Wydaje mi się, że dzieci zmagają się dzisiaj z ogromnie trudną sytuacją jakiegoś braku poczucia bezpieczeństwa. I to nie tylko w rodzinie, gdzie rodzice się rozwodzą, rozstają. Nie chodzi o ocenianie tego. Tak po prostu jest. Zaprzeczanie temu nie ma sensu. Poza tym rodziny mają problemy finansowe, brakuje stabilizacji. Nawet jeżeli jest praca, to może za chwilę zniknąć. Brak takiego globalnego poczucia bezpieczeństwa w świecie. Oglądamy wiadomości przy dzieciach, a nawet jak nie, to i tak docierają do nich informacje o zamachach, o wojnach, kryzysie, ekologicznej katastrofie. Dziecko dokładnie nie rozumie, o co chodzi, ale czuje, że jest to jakieś zagrożenie! Coś nadciąga ze wszystkich stron. My sobie z pewnymi problemami nie radzimy, tym bardziej one. Książki powinny pomagać rozmawiać o tych lękach. Moja ostatnia książka Siedmiu wspaniałych wydana przez Bajkę jest taką próbą. Znajdziemy tu opowiadania o konsumpcji, przemocy w szkole, złudnej sławie czy zabójczym dążeniu do perfekcji, ale też o ponadczasowej tęsknocie za miłością. Bo dobra literatura dla dzieci opisując świat, w którym dziecko żyje, powinna też wprowadzać w świat uczuć. Pomagać dzieciom rozpoznawać uczucia, nazywać je i pokazywać jak sobie z nimi radzić. Oswajać, że żadne uczucia nie są złe. Bo właśnie w tym świecie uczuć jesteśmy my, ludzie, duzi ludzie najbardziej zagubieni. A potem robimy berka małym ludziom. Z jednej strony rozumiemy oczywiście, że mają tam jakieś swoje dramaty typu „lalka zginęła”, ale nie traktujemy ich poważnie. „No nie płacz, przecież kupię ci drugą, ładniejszą, nie będziesz teraz przecież za głupią lalką płakać”. Ale tu chyba nie chodzi o lalkę, tylko o nasz brak zgody na rozpacz dziecka. Bo ona nas denerwuje, przeszkadza w codziennym biegu, wybija z komfortu bycia dobrym rodzicem. Dziecko jest smutne! Alarm! Trzeba zapobiec, ugasić pożar, otrzeć łzy. A może wcale nie trzeba? Może dziecko potrzebuje tylko pochylenia się nad jego smutkiem, łzami, przyjęcia ich. „Tak, zginęła lalka, była dla ciebie ważna, jaka szkoda, masz prawo być smutny”. Problemem nie jest smutek dziecka, tylko nasz brak zgody na niego. W świecie dziecka dramat zagubionej ukochanej lalki może być równie ważny jak śmierć bliskiej osoby. W świecie dziecka te płaszczyzny się mieszają. A żałoba jest podobna i niezbędna. Traktowanie z szacunkiem tych dziecięcych problemów jest bardzo ważne. Z jednej strony bagatelizujemy zgubienie lalki, z drugiej strony natomiast – o śmierci dziadka nie umiemy mówić, gdyż sami się boimy. W rezultacie dziecko jest zagubione właśnie w świecie uczuć. Nie może płakać, kiedy jest smutne, więc myśli: „Nie mogę być smutny, smutek jest nie w porządku”. A ze smutkiem wszystko jest OK – trzeba mu tylko dać miejsce, a przepłynie i zniknie. Nie tłumić, bo dziecko ma potem bałagan w emocjach. No i może tu znowu jest miejsce na literaturę jako pomost do rozmów, do spotkania rodzica z dzieckiem – idąc razem za przeżyciami bohatera literackiego, sami uczymy się przeżywać, dajemy sobie do tych przeżyć prawo.

Nieuchronne jest niestety pytanie o to, dlaczego pisze Pani dla dzieci. Mam wrażenie, że jakakolwiek twórczość dla dzieci, np. komponowanie piosenek, śpiewanie, granie w teatrze, tworzenie audycji radiowych czy telewizyjnych, traktowana jest, delikatnie mówiąc, mało poważnie.

Piszę dla dzieci, bo lubię dzieci, sama mam troje. Piszę, bo pisząc dla dzieci, piszę dla dorosłych, którzy z nich wyrosną; bo wie- rzę, że dzieci są ważne. Ale to, co Pani mówi o tej powadze, jest prawdą i to smutną. Szacunek w naszej kulturze może zyskać tylko coś, co jest duże i silne, co może się rozepchnąć, zająć miejsce, nadąć się – powagą na przykład. Literatura dla dzieci nie musi być poważna – może podejmować ważne tematy, ale lekko, delikatnie, z humorem – czy przez to jest mniej wartościowa? Dlaczego powaga ma w kulturze taką wartość – to osobne, ciekawe pytanie. Poza tym taki protekcjonalny stosunek do sztuki dla dzieci świadczy także o tym, że tak naprawdę dzieci niewiele nas, dorosłych, obchodzą, nie tylko w sferze emocji, ale i kultury. A to wielki błąd, gdyż to przecież z nich wyrastają ci nieczytający dorośli, nad którymi tak ubolewamy. To one tworzą potem społeczeństwo niechodzące do muzeów, na wystawy, nieumiejące odbierać sztuki, niepotrzebujące sztuki po prostu. To z nich wyrastają dorośli, którzy nie umieją rozmawiać o uczuciach, kandydaci na pacjentów gabinetów psychoterapeutycznych. Jeśli dzieci w dzieciństwie dostaną miłość, szacunek, uważność, a co za tym idzie – mądre książki i filmy, muzykę na odpowiednim poziomie, to jako dorośli też będą tego szukać i potrzebować. Jeśli dalej będzie panować przekonanie, że dla dzieci wystarczy napompować sto kolorowych balonów i puścić łupankę na przyspieszonych obrotach, to będzie, co jest. Tworząc dla dzieci, trzeba być z nimi w kontakcie, w kontakcie z dzieckiem w sobie. Dzieci to mądre, cudowne, kreatywne istoty, które nie znają naszych dorosłych ograniczeń. I to my możemy się od nich wiele nauczyć. Pisanie dla dzieci to zaszczyt. Wychowuje się w ten sposób nowe społeczeństwo. To jak bardzo jesteśmy uwięzieni w konwencjach wyobrażeń na temat twórczości dla dzieci, widzę też w prywatnych kontaktach. Czasami moi bezdzietni znajomi z poczucia przyjacielskiego obowiązku sięgają po jakąś moją książkę, a potem mówią zaskoczeni: „Ty, ale to jest też dla dorosłych! Bałem się, że bez piwa nie dam rady, ale jestem zaskoczony – podobało mi się”. A to przecież nic dziwnego. Litera tura dla dzieci, dobra literatura, podoba się i rodzicom, i dzieciom. Jest ponadczasowa i międzypokoleniowa, jak Muminki.

Myślę, że uważni rodzice potrafią ocenić, co jest wartościowe, która książka czy które pismo dla dzieci jest dobre, mądre i warte uwagi.

Niestety, tego akurat nie jestem do końca pewna. Rynek jest teraz zarzucony taką ilością książek, że trudno się rozeznać. Zwłaszcza że w oczy rzucają się przede wszystkim te najbardziej kolorowe, co nie znaczy, że najlepsze. A wręcz przeciwnie – książka dla dzieci powinna być ładna, ale nie krzykliwa. Ilustracje są ogromnie ważne – dzieci przede wszystkim patrzą. Urzeczenie obrazem to często pierwszy kontakt z książką. Zanim rodzice przeczytają książkę, dzieci oglądają obrazki, na ich bazie snują jakąś własną historię. Potem tekst ją tylko dopowiada. Dlatego książka dla dzieci musi być ładna. To jest podstawowe kryterium, jakie musi spełniać. Pytanie: co znaczy ta „ładność”? Dobra ilustracja może niezbyt dobry tekst podciągnąć, natomiast dobry tekst może zostać zniszczony przez złą, kiczowatą ilustrację. I tu nie chodzi o gusta, ale o pewien poziom po prostu. Jako dziecko uwielbiałam Disneya. Dziś niekoniecznie, ale Disney ma swoją klasę, styl. To jest określona poetyka. Natomiast te popłuczyny po Disneyu – to jest przerażające. Kolor wlewany z komputera, grafika niespełniająca podstawowych kryteriów. Chodzi przecież o estetyczną edukację dziecka. I tu też wychodzi ich mądrość. Dzieci często sięgają po książki ciekawe graficznie, a rodzic podchodzi i mówi: „Nie, nie, to takie ciemne, dziwne, nie bierz tego”. A dzieci są po prostu otwarte, także na kicz. Jak dziecko wyciąga rękę po kicz, to niech sobie obejrzy. Nie jestem maniaczką, ale promowanie dobrej literatury, ilustracji, pokazywanie tego, co jest wartościowe, harmonijne, przekłada się potem na całe życie.

Tak, tylko jeżeli chodzi o znajomość współczesnej literatury dla dzieci, współczesnych autorów, już nie mówiąc o ilustratorach, bo pewnie większość z nas zatrzymała się na Janie Marcinie Szancerze, wśród dzieci i ich rodziców jest bardzo mała. Owszem, znają klasykę, Andersena i Brzechwę, czasami Astrid Lindgren, i oczywiście wszechobecne bajki disnejowskie, w treści nie najpiękniejsze – w mojej ocenie, aczkolwiek nie jestem doktorem literatury.

Nie, proszę, tylko bez doktora, przecież obie jesteśmy zdrowe. Żartuję. Fakt, mam doktorat z literatury, pisałam pracę u profesora Stefana Chwina, ale jakoś nie jestem przyzwyczajona do tego tytułu, nie pracuję na uczelni. Czuję się pisarką, autorką książek dla dzieci.

Napisała Pani kilkanaście książek, ciekawych i mądrych, pięknie ilustrowanych, ale podejrzewam, bez urazy, że wielu czytelników o Pani nie słyszało.

Pewnie tak. Myślę, że to także jest kwestia traktowania dziecka w naszym społeczeństwie. Podczas pobytu w Szwecji zobaczyłam, jak tam wyglądają biblioteki dla dzieci, jak podchodzi się do literatury, do promowania książki. Nawet w małych miejscowościach bibliotekom nie brakuje pieniędzy. To małe centra kultury – jasne, skomputeryzowane, kolorowe, atrakcyjne po prostu. Zresztą Szwedzi przodują w fantastycznych książkach dla dzieci, wiedzą, jakie to ważne. W Polsce powoli się to zmienia – jest wydawnictwo Literatura, wydające wyłącznie książki współczesnych polskich pisarzy dla dzieci, które robi, co może, żeby ci pisarze zostali właśnie poznani. Uprawia taką pracę u podstaw, wysyłając pisarzy na spotkania do bibliotek, promując książki w małych popegeerowskich wsiach, gdzie dzieci pewnie po raz pierwszy spotykają się z „żywym” pisarzem. Wielką nadzieją napełnia mnie też konkurs na Najlepszą Książkę Roku „Przecinek i kropka” 2009 zorganizowany przez Empik. W jego pierwszej edycji wygrało moje Maleńkie królestwo królewny Aurelki. Cieszę się ogromnie, nie tylko ze swojej wygranej, ale też z tego, że taka korporacja jak Empik, która ma ogromne możliwości kształtowania gustów, uznała, że literatura dla dzieci jest ważna. Trzymam kciuki za kolejne edycje tego konkursu.

Dzieci z pewnością wspaniale współpracują, pytają, są dociekliwe, tylko żeby to się potem przełożyło na książkę w domowej biblioteczce, o ile w ogóle taka jest.

Cóż, tak to jest, że ludzie coraz mniej czytają, media zajmują coraz więcej czasu, jest internet, telewizja, to oczywiste. W takich czasach żyjemy, że trzeba nieustannie wybierać i to jest bardzo trudne. Natomiast ja wierzę w powrót slow live. To jest taki cudowny ruch wymyślony we Włoszech. Są miasteczka slow live, kilka jest też w Polsce, gdzie obowiązuje zakaz ruchu kołowego w centrum, gdzie nie może być marketu. Takie miasteczko musi spełnić pewne kryteria, zupełnie odwrotne niż to, co obowiązuje standardowo. Wartością jest powolność – życie toczy się wolnym rytmem. Jest czas na czytanie, na siedzenie. I tu muszę powiedzieć o jednej rzeczy, która mnie zauroczyła w Zielonej Górze. Dużo podróżuję, ale nigdzie nie widziałam tylu ławek i tylu ludzi spokojnie na nich siedzących. Nawet przysiadających w biegu. Specjalnie obserwowałam to zjawisko. Ludzie przechodzili i siadali. Siedzieli, siedzieli, wstawali, szli dalej. I znaleźli na to czas? I im się chciało? Wszystkim opowiadam o Zielonej Górze jako mieście ludzi siedzących na ławkach. Tak że ten slow live jest gdzieś w powietrzu, ludzie za nim tęsknią. Wierzę, że pośpiech, atakowanie obrazem i hałasem ma krótkie nogi. A książka to spokój, to spotkanie człowieka z samym sobą. Może dzieci mniej czytają, bo trudno im się wyciszyć, skupić się. Dorośli nie czytają, więc dzieci też nie, tak to jest. Ale ja myślę, że nie jest tak źle. Dużo spotykam się z dziećmi i widzę, jak bardzo są otwarte i jeśli zaszczepi się im świadomość, że w książkach mogą coś fajnego znaleźć, to na pewno będą tego szukać.

Dziękuję za rozmowę.