Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /libraries/cms/application/cms.php on line 471
Przewodnicy w świecie książek i informacji - Bibliotekarz Lubuski

Przewodnicy w świecie książek i informacji

Z prof. Sławomirem Kuflem, literaturoznawcą i edytorem, rozmawia Joanna Wawryk.

Najnowsze badania czytelnictwa, które opublikowała Biblioteka Narodowa, nie są zbyt optymistyczne. Polacy mało czytają. Wielu deklaruje brak jakiegokolwiek kontaktu z książką. Panie Profesorze, czy z kulturą czytania jest aż tak źle?

Nie tylko Polacy czytają mało. Takie badania przeprowadzane są w całej Europie i wskaźniki okazują się podobne. Jest to związane przynajmniej z dwiema tendencjami. Po pierwsze, młodzież (o tej grupie powiedzmy najpierw) jest bardziej przyzwyczajona do czytelnictwa internetowego, do buszowania w sieci. Czytanie w sposób linkowy (np. hipertekstu) cechuje skrótowość, wybiórczość. To jest inny sposób przyswajania informacji. Z takim czytaniem nie mieliśmy do czynienia nigdy wcześniej, bo przed erą internetu czytano od tzw. deski do deski. Jeśli będziemy badać czytelnictwo, to mamy wyraźny podział. W grupie młodzieży są inne wyniki niż w grupie starszych.

Sławomir KufelDruga kwestia wiąże się z tym, że czytelnictwo sprzed ery internetu kojarzy się przede wszystkim z biblioteką lub księgarnią. To znaczy: trzeba pójść w miejsce, w którym książka fizycznie się znajduje. W tej chwili natomiast młodzi ludzie na ulicy przeglądają literaturę w telefonach komórkowych czy palmtopach. Oni nie przychodzą „do tekstu" czy „do informacji", ale informacja przychodzi do nich – to jest zupełnie inny sposób obcowania z przekazem. Podobnie jak tamten wymaga wysiłku, ale zmieniły się priorytety miejsca. Hasło tegorocznego Tygodnia Bibliotek („Biblioteka zawsze po drodze, nie omijam – wchodzę") jest bardzo dobre, ale dla człowieka ery internetu, który ma bibliotekę w kieszeni, nie musi być akurat tak nęcące. Poza tym, gdyby wyłączyć kontakt młodzieży z podręcznikami szkolnymi, okazuje się, że to czytelnictwo jest ubogie. Chociaż ostatnio pojawia się nowa tendencja związana z lekturą. „Lansuje się" ktoś, kto trzyma pod ręką książkę (niekoniecznie musi ją otwierać).

Ludzie przestali się lansować telefonami, aparatami, empetrójkami...

Tak, gdyż są to już przedmioty codziennego użytku.

Gdyby badania czytelnictwa uwzględniały czytelnictwo internetowe, wyniki na pewno wyszłyby lepiej.

Uwzględniając ten wskaźnik, czytelnictwo wcale tak dramatycznie nie spadło (takie badania są przeprowadzane). Gdyby teraz te dwa sposoby czytania złożyć, to wskaźniki współczesne nie będą dużo gorsze od tych sprzed 20–30 lat. Jest jeszcze jedna kwestia – narzucanie kultury czytania. Ludzie przed trzydziestką tego nie mogą pamiętać, że kiedyś nie tylko warto było czytać, ale trzeba było czytać, bo np. ocena ze sprawowania czy z języka polskiego była uzależniona od ilości wypożyczonych książek. Tak było w latach 70. czy 80.

Zupełnie inaczej wyglądało też czytelnictwo prasy. Zresztą wtedy rynek prasy i książki był mniej pluralistyczny. Czytało się to, co było. Łaknęło się wiedzy. Nie było takiego zgiełku tematycznego. Ukazywał się „Świat Młodych" czy „Jazz" – teraz młodzież ma do czynienia z setkami tytułów na rynku.

Spotkałam się z poglądem, że „prawdziwy humanista" powinien czytać sto stron dziennie. Czy taki przelicznik ma sens?

Sto stron dziennie... Nie polecam humanistom, chyba że jest to sto stron jakiegoś czytadła. Trzeba brać pod uwagę barierę przyswajalności. Jeśli mówimy o czytaniu dla relaksu, to można 100–200 stron dziennie, ale jeśli czytamy, by wzbogacić zasób informacyjny, to jest za dużo. Może to i chwytliwe hasło „sto stron dziennie", ale ja powiedziałbym inaczej: przeczytaj coś i zrozum.

Czyli nie ilość, lecz jakość.

Tak. Podobnie jest w przypadku korzystania z internetu. Jeśli zajrzymy na stronę portalu w celu sprawdzenia konkretnej informacji, przyswoimy ją, lecz jeśli siedzimy kilka godzin w sieci, to nadmiar informacji jest filtrowany.

W mediach mamy mnóstwo omówień książek. Można odnieść mylne wrażenie, że na rynku pojawiają się same bestsellery. Często te niby recenzje okazują się tylko reklamą. Gdzie więc szukać autorytetów albo chociaż rzetelnych informacji o książce?

Rzeczywiście, z żalem trzeba powiedzieć, że coraz więcej krytyków literackich pisze swoje recenzje na zamówienie wydawców. To właściwie nie jest już recenzja, tylko reklama. Z drugiej strony, kiedy obserwuje się rynek książki, to prócz oczywistych niewypałów, gniotów, są tam książki sprawnie napisane, według pewnych schematów; możemy tu mówić o dobrym rzemiośle. Jeśli ktoś chce zawierzyć reklamie, to przeczyta ten „bestseller" i nie straci na tym, może i nie zyska, jednak nie zwichnie mu się gust czytelniczy. Ale gdy ktoś szuka literatury, która by go rozwijała, wówczas musi zwrócić się do ludzi, którzy się na tym znają. Do kogo pójść? Polecałbym dwie drogi. Jedną, kojarzącą się bardzo merkantylnie – księgarnie. Tu trzeba uważać. Jest niewiele księgarń, w których pracują osoby czytające, kochające książki i wiedzące, co o danej publikacji powiedzieć. Tacy księgarze stają się kimś w rodzaju krytyków literackich. Można z nimi porozmawiać, a nie trzeba od razu upatrzonej pozycji kupować.

Drugim wyjściem jest wybranie się do biblioteki, bo w niej jest książka, której nie traktuje się jako towar. Do biblioteki nie przychodzi się, by coś kupić, ale by wypożyczyć książkę, a raczej to, co w niej jest. Znam osoby, które posiadają sporo książek tylko po to, by ładnie wyglądały, i one idą do księgarni np. po album, który ma dobrze prezentować się na półce. A bibliotekarz nie daje wyglądu książki, lecz to, co jest w środku, i dobry bibliotekarz powinien wiedzieć, co udostępnia.

Bibliotekarze i księgarze to zawody, które niewątpliwie wpływają na poziom czytelnictwa. W odniesieniu do biblioteki, jacy jeszcze „ludzie książki" byliby tu potrzebni?

Bibliotekoznawcy i bibliolodzy – tak bym powiedział, bo są to dwie, uzupełniające się profesje. Bibliotekoznawca, jak sama nazwa wskazuje, powinien znać się na tym, co to jest biblioteka, jak się w niej pracuje i co się w niej dzieje. Natomiast bibliolog powinien wiedzieć, co to jest książka, jaki jest jej obieg i jak ona się zmienia. Oczywiście najlepiej gdy się połączy te dwa fachy w ręku i wtedy można swobodnie poruszać się po bibliotece.

Czy mamy takich znawców w regionie?

Zależy, o czym myślimy, mówiąc: bibliotekoznawcy i bibliolodzy. Czy myślimy o kimś, kto ma w tym kierunku wykształcenie, czy o tych, którzy posiadają praktykę. Jeśli chodzi o praktyków, to mamy wielu bardzo dobrych. Niekiedy nawet o nich nie wiemy, gdyż ich praca jest mało widoczna, bo cóż to za atrakcja umieć opisać książkę czy z czułością pogładzić ją po grzbiecie? To ludzie, którzy nie tylko książkę znają, ale i ją kochają. Do każdej podchodzą z szacunkiem, zwłaszcza do tych starszych. A znam niestety przypadki, gdy palono w piecu starymi niemieckimi książkami. Ci ludzie wydzierali te książki od zniszczenia i chronili je. I oczywiście mają o nich dużą wiedzę. To są praktycy.

Jeśli chodzi o bibliologów zawodowych – ich jest mniej z prostej przyczyny: bibliologia jest nauką, którą uprawia się dotąd w nielicznych ośrodkach w Polsce. W regionie jest kilka osób, które posiadają przygotowanie bibliologiczne, mają z tego zakresu doktoraty bądź doktoraty i habilitacje. Nie ma ich wielu, ale poziom, jaki prezentują, jest niezwykle wysoki. Dzieje się tak dlatego, że to oni często budowali na tym terenie kulturę poznawania, opisu i szacunku dla książki. Robili to na najwyższym możliwym poziomie. Mam nadzieję, że będzie tych bibliologów coraz więcej. Przy okazji, nie zapominajmy o edytorach. Mówię to trochę pro domo sua, ale edytor z definicji musi mieć szacunek do tego, co edytuje. Bardzo często edytor jest jednocześnie bibliologiem i bibliofilem. Edytorów mamy znakomitych na Uniwersytecie Zielonogórskim, jest kilkanaście osób z różnych dziedzin, reprezentujących najwyższy poziom krajowy.

W latach 70. były w Zielonej Górze studia bibliotekoznawcze. Znam kilka pań (tak się składa, że są to same panie), które skończyły te studia i dziś są bardzo już doświadczonymi pracownicami. Natomiast przez to, że później przez lata tych studiów nie było, zrobiła się luka. Osoby zainteresowane bibliotekoznawstwem musiały wyjeżdżać np. do Wrocławia czy Poznania, by uzupełnić wykształcenie. Dlatego też w regionie bibliotekoznawców jest mało, mniej niż powinno być. Trzeba jednak podkreślić, że wielu pracowników bibliotek, którzy nie mają przygotowania bibliotekoznawczego, tylko np. polonistyczne, znakomicie się sprawdza, bo przez wiele lat praktyki doszli do opanowania rzemiosła bibliotekoznawczego w stopniu doskonałym i świetnie radzą sobie np. w opracowaniu, czyli tam, gdzie wymagane są bardzo specjalistyczne umiejętności, ale równie dobrze odnajdują się w nowoczesnej koncepcji biblioteki.

Od niedawna na Uniwersytecie Zielonogórskim można podjąć studia na kierunku informacja naukowa i bibliotekoznawstwo. Jest to wskrzeszenie kierunku czy raczej nowa jakość?

Cieszymy się, że udało się wrócić do tradycji studiów bibliotekoznawczych (na razie w wymiarze licencjackim), opartych o kadrę Uniwersytetu, przede wszystkim edytorów i bibliologów, którzy tutaj są, oraz o informatyków – to jest ta nowość na skalę krajową, o którą wciąż nas wypytują w różnych ośrodkach. Tym bardziej że kierunkiem opiekują się dwa zaprzyjaźnione wydziały UZ – Humanistyczny oraz Elektrotechniki, Informatyki i Telekomunikacji.

Informatyk kojarzyć nam się powinien nie z komputerem, ale z kimś, kto zarządza informacją. Wszystkie książki i czasopisma są niczym innym, jak informacją zawartą na określonym nośniku. Przekładalność kodów w dzisiejszym świecie jest oczywista. Studentom na tym nowym kierunku wolimy mówić, że pracują wśród informacji, które mogą przybrać formę książki – to jest ważne wyjście poza dotychczasowe myślenie o bibliotekoznawstwie naukowym, bo większość tych kierunków w Polsce jest uruchomiona na bazie filologii polskiej, to znaczy w zgodzie z dotychczasową tendencją mówienia o książce jako wartości samej w sobie.

Absolwentów z jakimi umiejętnościami można spodziewać się po tych studiach?

Z założenia powinni to być bibliotekarze, bo realizują tradycyjny kurs informacji naukowej i bibliotekoznawstwa, ale w ciągu studiów mają około tysiąca godzin informatycznych i ścisłych. Jeszcze nie wiemy, jakie będą efekty. Pierwsza grupa studentów dopiero rozpocznie drugi rok, lecz już dziś muszę ich pochwalić – są bardzo aktywni.

Absolwenci powinni umieć nie tylko przeszukiwać bazy danych i gromadzić informacje (to w zasadzie każdy bibliotekarz powinien umieć). Będziemy się starali, by potrafili napisać bazę danych, stronę WWW, wchodzić po informację tam, gdzie zwykły użytkownik nie jest w stanie, bo nie wie, jak to zrobić. Oczywiście nie chodzi tu o hakerstwo, ale o umiejętność odszukania takich baz danych, które są ukryte głębiej i niezastrzeżone. Przyszli absolwenci powinni też umieć obsługiwać sieć w bibliotece i reagować na podstawowe błędy systemu.

Gdzie więc osoby z takim przygotowaniem będą mogły znaleźć pracę?

Wyobrażamy to sobie tak, że wykształcenie licencjackie bibliotekoznawcze z potwierdzoną specjalnością informatyczną wystarczy, by być w bibliotece jednocześnie bibliotekarzem, informatykiem i bibliotekoznawcą. Liczymy na to, że połączenie tych kompetencji będzie szczególnie cenne w przypadku bibliotek, które dopiero zaczynają cyfryzację. Placówki, które jeszcze nie weszły w ten etap, jeśli tego nie uczynią, staną się anachroniczne. Muszą się rozwijać, a od ok. 20 lat obserwujemy tendencję do wchodzenia w sieć. Kiedy popatrzymy na tzw. teren, to tam dopiero zaczyna się digitalizacja zbiorów. A przecież biblioteki powiatowe czy gminne też mają ciekawe zbiory, zwłaszcza regionalne, które warto by było ochronić i udostępnić w bibliotekach cyfrowych.

Liczymy też, że nasi studenci będą mogli znaleźć pracę wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z tekstem i informacją. Nie zapominajmy też o pewnym przygotowaniu polonistycznym i edytorskim (chodzi o przedmioty kształtujące umiejętność poprawnej obróbki tekstu), które być może sprawdzi się w redakcjach, działalności public relations, firmach brokerskich itp.

Jeszcze wracając do bibliotek... W wielu panuje przekonanie, że bibliotekarz musi się sprawdzić w każdym dziale, być wszechstronny. Tymczasem proponowane na UZ studia stawiają na konkretne wyspecjalizowanie.

Wyspecjalizowanie – w tym nowoczesnym pojmowaniu biblioteki. Wszechstronność jest elementem tradycyjnej biblioteki, natomiast dzisiaj już się nie sprawdza. Najzwyczajniej w świecie, pewnego typu zadania wymagają znakomitego przygotowania, wielu lat praktyki, by to, co się wykonuje, wykonywać jak należy. A jeśli będziemy usiłować robić „wszystko", to w istocie niczego dobrze robić nie będziemy. Stąd propozycja specjalności profilujących kompetencje naszego absolwenta i przygotowujących go do pracy w określonym sektorze biblioteki. Pragniemy również, aby tradycyjne przedmioty bibliotekoznawcze były uczone w sposób nowoczesny. Na przykład mamy sporo zajęć związanych z czytelnikami w różnym zakresie niepełnosprawnymi i prowadzi je jedna z najlepszych specjalistek w Polsce, jeśli chodzi o tego typu zagadnienia. Podobnie – przedmioty z podstaw wiedzy o informacji, książce i bibliotece. Staramy się tłumaczyć, że informacja jest koncentryczna. Wszystko jest informacją. Mógłbym oczywiście długo opowiadać o związkach bibliotekoznawstwa z teorią informacji. Z zewnątrz może to dziwić, co mają wspólnego informatycy czy elektrotechnicy z humanistyką. Tymczasem okazuje się, że tych związków jest bardzo dużo, pod warunkiem, że przyjmujemy takie nowoczesne, i sądzę, że coraz ważniejsze, wyobrażenie biblioteki.

 

Dziękuję.